RELACJA Z MATKĄ (LUB OJCEM) – PRZYSZYWANE PRAWDY

„Aby rozbroić komunikaty przekazywane ci przez matkę [lub ojca] i podświadomie przyswojone jako twoje własne prawdy, musimy cofnąć się daleko w przeszłość. Przypomnij sobie zatem najczęstsze, najbardziej typowe komentarze na swój temat, jakie docierały do ciebie w dzieciństwie. Zauważ, że matka [lub ojciec] nie zawsze musiała ubierać je w słowa – komunikacja pozawerbalna bywa nie mniej wymowna. Matka mogła po prostu zachowywać się w określony sposób, aby okazać ci niechęć czy dezaprobatę, i niewykluczone, że robi tak nadal, używając znanych ci gestów, min i spojrzeń. Dlatego przyglądając się poniższej liście, pomyśl i o tym pozasłownym ekwiwalencie albo wzmocnieniu jej przekazu. 

(…) A oto pojawiające się fałszywe komunikaty:

– Jesteś straszną egoistką.

– Jesteś niewdzięcznicą. 

– Coś z tobą nie w porządku.

– Niczego nie umiesz zrobić dobrze.

– Nie wiesz, jak być kochaną. [jak kochać]

– Myślisz tylko o sobie.

– Ciągle sprawiasz mi zawód.

– Nigdy do niczego nie dojdziesz.

– To przez ciebie mam tyle problemów.

– nigdy nie znajdziesz sobie mężczyzny.

– Nigdy nie będziesz tak ładna (atrakcyjna/ błyskotliwa/ ustawiona w życiu itp.)

– Nie masz za grosz rozsądku.

– Nie obchodzi mnie, co sobie myślisz.

– Nie jesteś niczym innym jak ciężarem.

– Więcej z tobą kłopotów niż pożytku.

– To ty ściągasz na rodzinę problemy (zagrożenie/ wstyd itp.).

– Gdybyś była inna, nigdy by to tego nie doszło (do agresji/ przemocy/ molestowania itp.)

Komentarze w tym duchu często padają z ust matek [lub ojców] narcystycznych, rywalizujących, despotycznych czy zwłaszcza wyrodnych. Są obliczone na to, by ci dopiec, pognębić cię jeszcze bardziej, a jednocześnie okazać wszechwładzę matki i usprawiedliwić ją we własnych oczach. Przerzucają na ciebie winę za twoje cierpienia i wszelkie rodzinne patologie, których jesteś ofiarą. Twoja matka [lub ojciec] uchyla się w ten sposób od odpowiedzialności za ciebie, twoje bezpieczeństwo i warunki do prawidłowego rozwoju. Jest to jej metoda samooobrony, bezmyślna, albo – przeciwnie – dobrze przemyślana i perfidna, ale zawsze szkodliwa dla ciebie. Jeśli czujesz teraz znajomy skurcz żołądka albo słyszysz w uszach głos matki [ojca], jakby stała obok, dany przekaz najprawdopodobniej tkwi w tobie głęboko i kontynuuje swą krecią robotę. Identyfikacja tych negatywnych przekazów jest ważnym pierwszym krokiem w kierunku odebrania im destrukcyjnej siły.

(…)

Są i inne fałszywe komunikaty [ze strony matek i ojców], pozornie pochlebne, a tak naprawdę obciążające cię nadmiernie i bezprawnie:

– Jesteś całym moim życiem.

– Jesteś najlepszą częścią mnie.

– Nie potrzebuję nikogo poza tobą.

– Ty jedna o mnie myślisz.

– Tylko ty możesz ocalić naszą rodzinę.

– Jesteśmy sobie tak bliskie, że musimy dzielić się wszystkim, bez żadnych sekretów.

– Jesteś moją najlepszą przyjaciółką.

– Zawsze będziesz moją małą dziewczynką.

– Tylko na ciebie mogę liczyć.

– Potrzebuję cię jak powietrza – nie mogę bez ciebie żyć. 

– Kocham cię najbardziej na świecie, znacznie bardziej niż twojego ojca. [niż twoją matkę]  

– Nie mam innego celu poza tobą, musisz mi pomóc, bo nie wiem, co zrobić z resztą życia.

Ta druga kategoria komunikatów [pierwszą znajdziesz w poprzednim poście], chociaż inna, jest nie mniej destrukcyjna. One również przerzucają odpowiedzialność, tym razem za dobrostan matki i całej rodziny, na twoje dziecięce barki. Mogą brzmieć kusząco, ale jest w nich desperacja i jawny zamach na twoją wolność. Takie przekazy najczęściej wysyła matka zaborcza [lub ojciec zaborczy] – żeby zatrzymać cię przy sobie i dla siebie – albo niewydolna, wymagająca matkowania – żeby zamienić się z tobą rolami.

(…)

Wiele fałszywych komunikatów dotyczy twojej roli jako córki [lub syna]. Najczęściej przybierają one formę nakazów i zakazów. [także między słowami, nie wprost]

– Twoim obowiązkiem jest uszczęśliwiać mnie.

– Moje uczucia są ważniejsze niż twoje.

– Musisz zasłużyć sobie na moją miłość.

– Masz obowiązek troszczyć się o mnie.

– Masz mnie słuchać.

– Masz mnie szanować, to znaczy robić wszystko po mojej myśli. 

– Nie waż się mnie krytykować ani mówić o mnie źle.

– Nie masz prawa do sprzeciwu.

– Masz być cicho.

– Masz dbać o spokój w rodzinie, nie wolno ci mnie denerwować.

– Masz obowiązek strzec rodzinnych tajemnic.

Twoja matka [lub ojciec] wpaja ci zatem nie tylko własne zdanie na twój temat – jaka rzekomo jesteś – ale również, jaka powinnaś być jako córka [lub syn]. Daje ci do zrozumienia, czego od ciebie oczekuje i jak widzi waszą relację. Zauważ, że cały powyższy zestaw uwzględnia wyłącznie jej potrzeby – nie ma w nim mowy o twoich. Nie leży w interesie matki [lub ojca] mówić ci, że w miarę jak rośniesz, masz prawo do coraz większej samodzielności i życia na własną rękę. Otrzymane przez ciebie programowanie skupia się na  twoich powinnościach wobec niej, a pomija się milczeniem to wszystko, co należy się tobie – i od niej i od ciebie samej.

(…) Programowanie wyniesione z dzieciństwa decyduje o ustalonym przez ciebie zakresie własnych możliwości, oczekiwaniach wobec życia, dobrych i złych wyborach oraz karach, jakie wymierzysz sama sobie za te drugie. (…) 

Myślisz może, że jako dorosła kobieta [luyb mężczyzna] potrafisz zbagatelizować to dziedzictwo. 'No tak, matka [lub ojciec] faktycznie wygadywała takie rzeczy – mówisz sobie. – Ale to było dawno i nieprawda, dzisiaj nie ma to na mnie najmniejszego wpływu”. Jeśli jednak nigdy nie podjęłaś aktywnej walki z matczynymi insynuacjami, a wasze relacje nadal sprawiają ci ból, wiedz, że twoje fałszywe przekonania niemal na pewno odgrywają w tym swoją rolę.

Zostawiłam na koniec jeszcze taki zestaw, bodajże najbardziej problematyczny dla córek [i synów]. Przeczytaj go uważnie:

– Gdyby mama [lub ojciec] zechciała się zmienić, czułabym się lepiej we własnej skórze.

– Gdyby tylko mama [lub ojciec] uświadomiła sobie, jak bardzo mnie rani, na pewno zachowywałaby się inaczej. 

Nawet jeśli mama [lub ojciec] potrafi być dla mnie okropna, nie powinnam się tym tak przejmować, bo wiem, że moje dobro leży jej na sercu.

Powyższe przekonania, często zaczynające się od gdyby, blokują cię w alternatywnym świecie twoich pragnień i tęsknot. Za sprawą myślenia życzeniowego pielęgnujesz w sobie bierność i reaktywność zamiast proaktywności, gdyż nadal, tak jak od lat, czekasz, aż to matka [lub ojciec] się zmieni. NIc bardziej mylnego” matka nie zmieni się dlatego, że ty tak bardzo tego chcesz. Masz wpływ tylko na siebie, nie na nią – i to ty musisz [możesz] się zmienić.

Nie ma sensu więc dłużej czekać, czas działać. Czas upomnieć się o to wszystko, czego odmówiono ci w dzieciństwie. [od rodziców lub od życia i świata].”

(komentarze w kwadratowych nawiasach są ode mnie)

„Matki, które nie potrafią kochać. Uzdrawiający poradnik dla córek” – dr Susan Forward, Donna Frazier-Glynn

Zdjęcie: Rock 'n’ Roll Monkey (unsplash com)

PRZYPOWIEŚĆ (być może o Tobie?)

Był sobie piękny jasny kryształ, który postanowił zlądować na planecie Ziemia. I spadł do pewnej rodziny, do pewnego domu. Wystraszył się, że trafił w tak dziwne miejsce. Do pomieszczeń, kolorów, gestów i słów, na które trudno było mu się zgodzić. Otoczenie było inwazyjne i nieprzyjazne. Cierpiał. Pewnego dnia zauważył, że łatwiej mu przeżyć, gdy upodobni się do swoich opiekunów i innych kamieni wokół. I tak zrobił. Zaczął naśladować inne kamienie. Pewnego razu, gdy przeglądał się w lustrze, zauważył, że zmienił kolor. Z każdym rokiem, chcąc nie chcąc, obrastał czernią. Odliczał dni do wyprowadzki. Czekał, aż opuści dom. Wreszcie dorósł na tyle, że udało mu się uciec z tego czarnego domu i od jego pierwszych opiekunów. Ale za drzwiami czekało go rozczarowanie – okazało się, że w świecie zewnętrznym nie jest lepiej. Wpadł w wiry i wydarzenia, w których zmuszony był walczyć w nowych przestrzeniach, nowych zadaniach, wyzwaniach i przerażających przygodach. O przetrwanie. Otoczony czernią, obrośnięty nią, cierpiał w znoju coraz bardziej. Sięgał po remedia, lekarstwa, zabawę… Aż doszedł do dna. Nic nie pomagało. Stracił nadzieję.

I wtedy stał się cud.

Pewnego dnia, przypadkiem, napotkał inny kryształ, który w połowie był czarny, a w połowie był czysty i jasny. Był to jego pierwszy przewodnik. „Znam ten blask, ale nie wiem, skąd” – pomyślał. „Jak to zrobiłeś?” – zapytał. „Rób to co ja, a też ci się uda” – usłyszał odpowiedź. Spróbował i tak się stalo. Część czerni odprysnęła i poczuł się lepiej. Podążył więc za tym biało-czarnym kryształem-nauczycielem, z ciekawością i ulgą, ucząc się od niego sposobów uwalniania się z czerni i powiększania światła. Gdy nauczył się już wszystkiego, zaczęły pojawiać się kolejne kryształy uczące kolejnych sposobów. „Kiedy to minie w całości?” – zapytał jednego z nich. „Nie wiem – odpowiedział nowy nauczyciel, tym razem w trzech czwartych jasny kryształ – ale warto iść tą drogą dalej, krok za krokiem.” W kolejnych latach spotykał coraz więcej podobnych sobie kryształów i z radością patrzył, aż sam lśni coraz bardziej. Czerń malała do pewnego momentu, aż przestała… Wydawało się, że coś nie działa, że wszystko się powtarza, czerni ubywa po to, by za chwilę z powrotem pojawić się od nowa i tak w kółko. Jakby poziom tej czerni był stały, mimo nowych nauk, nowych działań. „Jak to, czyli jednak wszyscy przewodnicy kłamali?” – złościł się. Nie potrafił zrozumieć…

Zdemotywowany któregoś dnia przeczytał słowa: „Niektóre czernie znikają same, gdy po prostu pozwalasz im być. Inne trzeba pokochać i zobaczyć ich bogactwo.” I wszystko stało się jasne. Wtedy przestał szukać.

🖤🤍🖤🤍

Niezależnie od etapu, na którym jesteś – zapraszam do eksploracji siebie poprzez pogłębianie samoświadomości ❤️

WOJOWNICZKA SERCA, WOJOWNIK SERCA

To nie jest osoba, która pozwoli przekraczać swoje granice.

To nie jest osoba, która gasi swoje emocje, żeby uniknąć konfliktu.

To nie jest osoba, która da sobie wmówić, że dumę i zadowolenie z siebie należy stłamsić.

To nie jest osoba, która krytykuje innych, gdyż pamięta, że ci, których obgadujemy i źle oceniamy, to w rzeczywistości nieuznane części nas samych.

To jest osoba, która z pamięci o swoim sercu i duszy, odważy się prędzej czy później sięgnąć po swoją autentyczność.

To jest osoba, która pozwala sobie na słabszy dzień i odpoczywa w cieniu swojego łóżka i w ten sposób się regeneruje.

To jest osoba, która walczy o siebie, gdy siły emocji, choroby, śmierci, krytyki i zdrady próbują ją złamać, pamiętając, że to piękne siły sprzymierzeńców ku mocy.

To jest osoba, która otwiera się na to, czego nie zna.

To jest osoba, która pamięta, że serce bez mocy to za mało.

Bądź, wstań, idź swoją drogą. Masz prawo.

Zdjęcie: Marek Piwnicki, unsplash

PROBLEMY W RELACJI INTYMNEJ, W PRACY, CZYLI ZNOWU CI RODZICE?

W ostatnim tygodniu miałam nagłe telefony wieczorową porą z prośbą o odczyty Kronik Akaszy. Uwielbiam takie gorące ad hocowe prace. Jest w takich prośbach duża potrzeba zmiany, energia i motywacja zmiany. Niewygoda emocjonalna albo trudność w decyzji. Odwaga!

Zostać czy odejść ze związku?
Co zrobić z trudnymi klientami/szefem?
Dlaczego tracę pracę?
Wciąż się kłócę z partnerem/partnerką.

W zalążku obrazu, jaki często wyłania się w takich sytuacjach, pokazuje się WAŻNA dziecięca rana i trudne sytuacje z wczesnych lat życia. Strategie radzenia sobie w sytuacji przemocy lub obojętności.

Dziecko w nas potrzebuje zobaczenia, powrotu do tamtej sytuacji, uzdrowienia sytuacji nadużyciowych i bolesnego zaniedbania dziecięcych potrzeb.

Pole rany konstruuje w dorosłym życiu takie sytuacje, które powielają sytuacje z przeszłości, a dorosły w nas czuje się zagubiony i potrzebuje zrozumieć, dlaczego takie trudności się zdarzają.

TO MOŻNA UZDRAWIAĆ I OŚWIETLAĆ ŚWIADOMOŚCIĄ I NASZĄ MIŁOŚCIĄ TU I TERAZ

W takiej sytuacji wspólnie z Klientem/Klientką wędrujemy do przeszłości, dajemy Dziecku z Wtedy możliwość kwantowego ukojenia, wprowadzamy ratownika/wypowiadamy ukryte, zabieramy z trudnego miejsca do teraz. Uwalniamy emocje.

Pole dziecięcych ran ma często wiele warstw i może się przejawiać wielokrotnie i nie jest wstydem wracać do niego wielokrotnie w różnych kawałkach i odsłonach, mimo przebytych terapii.

Twój umysł potrzebuje zrozumieć, tak!
Twoje wewnętrzne dziecko potrzebuje ukojenia, wysłuchania, tak!
Twoje tu i teraz może być lżejsze, tak!

Zdjęcie: Ricardo Moura, unsplash

SZCZĘŚCIE

Bert Hellinger: „Szczęście niekiedy się przebiera, ale możemy łatwo je rozpoznać, gdy je spotkamy. Niektórzy ludzie opisują szczęście, nawet to, którego sami nigdy nie zaznali. Nie tylko myślą, że bardzo dokładnie wiedzą, jak wygląda rzeczywiste szczęście, ale piszą nawet grube książki, które inni mają czytać, żeby się dowiedzieć, jak prawdziwe szczęście musi wyglądać. Inni wyruszają więc w drogę z tymi książkami pod pachą, żeby spotkawszy szczęście, móc sprawdzić, czy to aby jest właściwe szczęście. Łatwo sobie wyobrazić, co z tego wynika, albowiem szczęście rzadko toleruje coś takiego.

Ze szczęściem jest jak z pociągiem. Jeśli pociąg znajdzie się na właściwym torze, wtedy jedzie i jedzie, i jedzie.

Niektórzy tak szybko biegną za szczęściem, że szczęściu, które ich szuka, trudno ich dogonić i zatrzymać.”

Bert Hellinger „Listy terapeutyczne. Znaleźć to, co działa”

szczęście Bert Hellinger
Zdjęcie: Cristi Ursea, unsplash.com
Skontaktuj się ze mną – Ola Mazaraki

BYCIE ZALEŻNYM JEST NIEMODNE

Kibicuję wszystkim, którzy pragną obfitości finansowej i niezależności finansowej, szczególnie kobietom ze względu na ich rangę w patriarchalnym świecie i tradycji polskich.

Chcę jednak poruszyć problem lęku przed byciem zależnym.

ZALEŻNOŚĆ OD INNYCH objęta świadomością i docenieniem na pewno jest bardzo rozwojowa dla osób, które większość dorosłego życia uczyły się nadmiernej niezależności i dążyły do skrajnej samodzielności.

Zwykle dążenia do niezależności uczy się poprzez stawanie się kimś innym niż Rodzic, który tej niezależności nie miał – słabszy Rodzic uzależniony finansowo, decyzyjnie, mieszkaniowo od swojego partnera/partnerki. Na przykład córka patrzy na swoją mamę, która jest przemocowo uzależniona finansowo od swojego męża. Mówi sobie wtedy „nigdy nie będę jak moja matka”. Nie chcę doznawać przemocy finansowej.

Taki rodzaj zależności Rodzica skleja się w umyśle dziecka z BEZRADNOŚCIĄ. Bezradnością w znaczeniu nieumiejętności wprowadzenia zmiany/podjęcia działania, nawet wtedy, gdy są ku temu możliwości (wyuczona bezradność ze słynnego eksperymentu ze zwierzątkami, które karane dość długo, nie uciekały, nawet gdy otwierano im klatki). Dla wielu osób bycie zależnym oznacza właśnie bycie bezradnym i bezsilnym.

Nadmiarowe dążenie do bycia wolnym i niezależnym jest modne – mam tu na myśli model „walki” przy unikaniu słabości i zależności za wszelką cenę. Ma to walory zabezpieczania się na „wszelkie” wypadki. W swoim cieniu taka postawa może natomiast nie sprzyjać długim relacjom, bliskości, budowaniu długich i głębokich doświadczeń, zobowiązań. Nieświadome dążenie do nadmiernej kontroli nad swoim życiem sprzyja też powstawaniu silnego napięcia między PLANEM I WYOBRAŻENIEM JAK MA BYĆ VS JAK JEST. Co nieustannie motywuje do zmian, zmieniania, poprawiania, ciągłego uzdrawiania, w pętli powtórzeń. Łatwiej chcieć coś zmienić niż zaakceptować czy tolerować to coś, czyli po prostu pozwolić czemuś być.

Ale… w rzeczywistości jest przecież tak, że:

  • W bliskiej relacji zależymy od emocji i decyzji bliskich.
  • W pracy zależymy od tego, jak pracują i funkcjonują inni, …
  • Prowadząc firmę, zależymy od tego, ilu klientów zgłosi się do nas po usługę/ produkt, od opinii i woli wielu osób.

Będąc cielesnym, zależymy od obecnosci lub braku chorób. A przyczyn wielu z nich nadal nie znamy. Nawet jeśli uznajemy je za psychosomatyczne/genetyczne czy rodowe, dojście do tej przyczyny, która z nami rezonuje, i tak nie gwarantuje, że wyzdrowiejemy. A czasem jest tak, że symptomy i choroby zmuszają nas do zmian – albo zrobisz tak, albo nadal będziesz chory (zbuntowane ciało).

Mieszkając w danym kraju, zależymy od woli głosującej większości współobywateli.

Żyjąc po prostu, zależymy od Losu, synchroniczności, nagłych końców i początków.

Tak sobie myślę, że to ważne czasem uznać w sobie zależność i dać jej przestrzeń. Uznać zależność bez odbierania sobie mocy, siły, swojego zdania, przestrzeni i radości bycia sobą. I to połączenie w praktyce może nie być proste. Bo przecież nie chcemy być bezradni. Jest też trudne w dobie ezoteryki, która sprzedaje samą siebie jako narzędzie do osiągnięcie ciągłego szczęścia, zdrowia, wewnętrznego światła. Trudne w czasach, gdy wierzymy, że sky is the limit, a wszystko zależy od nas…

Przychodzą mi takie zdania:

Zależę od innych i Losu, jednocześnie mając swoją moc. Świat pełen jest Tajemnicy. Chylę czoła Tajemnicy, chylę czoła swojej wyjątkowości, jednocześnie kłaniam się sieci współzależności, w której żyję. Chcę odróżniać to, na co mam wpływ i poddać się temu, na co wpływu nie mam.

(Podobne do modlitwy AA, która ma silne pole i w moim odczuciu prostą mądrość).

Jak to widzisz?

Ps.: W ramach praktyki pogłębiania uznania dla zależności, zamieniłam niedawno,po 5 latach, samochód na pociąg, oddając kierownicę i pedał gazu komuś innemu. 🌞

zdjęcie: unsplash.com

UZDRAWIANIE SIEBIE A NIEUNIKNIONA CIEMNOŚĆ/ZŁO/CIERPIENIE/ŚMIERĆ

Pamiętam, jak bardzo poruszyła mnie historia/legenda/relacja z życia Buddy, gdy byłam w szkole podstawowej. Oglądałam film z Keanu Reeves „Mały Budda” Bertolucciego, w którym Keanu-Budda wychodził z pałacu i przekonywał się, że istnieją bieda, choroba, śmierć, cierpienie. I był w szoku.

I tak sobie myślę, że często mamy w sobie ten pałac, przestrzeń, część, która myśli, że hej! mnie zło ominie!, ja się mu wymknę! I za murem pałacu jest ten moment życiowy/ doświadczenie, w którym boleśnie zderzamy się z tym, co nieuniknione. Jeśli nie w nas, bo akurat jesteśmy zdrowi, szczęśliwi, to u bliskich (śmierć, choroba, straty). A ostatecznie wszyscy staniemy przed perspektywą starości i/lub śmierci.

Jak bardzo chcemy wierzyć w złote metody, ścieżki ku szczęściu, lekarstwa, które na zawsze odsuną od nas ból? Jak bardzo chcemy mieć wszystko pod kontrolą?

Niedawno oglądałam przekazy z Kronik Akaszy Matiasa de Stefano w filmie na Gaia.com, w którym opisuje on strukturę świata (bardzo polecam, bo jest to holistyczna i prosto opisana seria przekazów – dobrze zwizualizowana, robiąca duże wrażenie) i Matias mówi tam o Samsarze, o kole materii, które, gdy już zataczamy krąg i dopełniamy w doświadczeniu pełne 360stopni, to punkt początkowy przesuwa się o stopień w prawo, tym samym uniemożliwiając nam pełny obrót. Więc znowu zataczamy krąg, ale okręg znowu się przesuwa. W ten sposób nigdy nie dopełniamy całości, ale cały czas kroczymy do przodu. Zgodnie z tym przekazem – nigdy nie osiągamy w tym wymiarze pełni doskonałości. Lucyferyczna niedoskonałość umożliwiająca ciągły rozwój, nigdy pełnię. W buddyzmie to jest obrazowane wozem, na którym jedziemy, posuwamy się naprzód, ale jedno koło zawsze turkocze. 😁 

Lucyferyczna materia zawsze wyrywa nam z rąk ten ideał, o którym marzymy, ale jednocześnie nigdy nie zastaliśmy go, gdyż trudno jest nam sobie wyobrazić nieskończoność w idealnym świecie. I tak już po prostu jest na tym świecie – jak mówią mędrcy np. buddyści, choć czasami potrzebujemy powalczyć i znaleźć swój własny wyjątek od tej reguły. Co oznacza w praktyce, że nigdy się nie przepracujemy psychologicznie, nigdy nie uzdrowimy, nigdy nie będziemy nieśmiertelni, wiecznie bogaci i młodzi. Zmiana jest nieunikniona. Są tylko chwile ukojenia, chwile spełnienia, które poprzedzają kolejne impulsy do działania, zmiany, ruchu.

W długoletniej praktyce „pracy nad sobą” istnieje podobna pułapka – często w procesie terapii dochodzi się do punktu rozczarowania, gdy „ciągle coś” wychodzi i proces samodoskonalenia siebie samej/ego i swojego życia nigdy się nie zakończy. Zaczynamy sobie uświadamiać, że dotychczas nieświadomie dążyliśmy do całkowitego końca cierpienia, które o dziwo nie następuje.

Momentem spotkania z przemijaniem jest moment uświadomienia sobie braku wiecznej przyjemności i wiecznego niezmiennego w kształcie szczęścia.

I to oznacza też, że recepty na stałe i w 100% skuteczne uzdrowienia nie istnieją.

To po co iść na terapię? Po co korzystać z usług ezoterycznych? Po co dążyć do oświecenia poprzez medytacje?

Czasem myślę, że między innymi po to, żeby w tej drodze na hałaśliwym wozie nie być samej/samemu albo po to, żeby mniej się tym zepsutym kołem martwić/ złościć i nie udawać, że go nie ma. A może w rytm tego turkotania śpiewać swoją piosenkę? Dla otuchy, dla lepszego zrozumienia, dla głębszego czucia swojej różnorodności. Dla poznania strategii, jak lepiej reagować, gdy jest trudno…

Autor grafiki: Kreskonauta