Był sobie piękny jasny kryształ, który postanowił zlądować na planecie Ziemia. I spadł do pewnej rodziny, do pewnego domu. Wystraszył się, że trafił w tak dziwne miejsce. Do pomieszczeń, kolorów, gestów i słów, na które trudno było mu się zgodzić. Otoczenie było inwazyjne i nieprzyjazne. Cierpiał. Pewnego dnia zauważył, że łatwiej mu przeżyć, gdy upodobni się do swoich opiekunów i innych kamieni wokół. I tak zrobił. Zaczął naśladować inne kamienie. Pewnego razu, gdy przeglądał się w lustrze, zauważył, że zmienił kolor. Z każdym rokiem, chcąc nie chcąc, obrastał czernią. Odliczał dni do wyprowadzki. Czekał, aż opuści dom. Wreszcie dorósł na tyle, że udało mu się uciec z tego czarnego domu i od jego pierwszych opiekunów. Ale za drzwiami czekało go rozczarowanie – okazało się, że w świecie zewnętrznym nie jest lepiej. Wpadł w wiry i wydarzenia, w których zmuszony był walczyć w nowych przestrzeniach, nowych zadaniach, wyzwaniach i przerażających przygodach. O przetrwanie. Otoczony czernią, obrośnięty nią, cierpiał w znoju coraz bardziej. Sięgał po remedia, lekarstwa, zabawę… Aż doszedł do dna. Nic nie pomagało. Stracił nadzieję.
I wtedy stał się cud.
Pewnego dnia, przypadkiem, napotkał inny kryształ, który w połowie był czarny, a w połowie był czysty i jasny. Był to jego pierwszy przewodnik. „Znam ten blask, ale nie wiem, skąd” – pomyślał. „Jak to zrobiłeś?” – zapytał. „Rób to co ja, a też ci się uda” – usłyszał odpowiedź. Spróbował i tak się stalo. Część czerni odprysnęła i poczuł się lepiej. Podążył więc za tym biało-czarnym kryształem-nauczycielem, z ciekawością i ulgą, ucząc się od niego sposobów uwalniania się z czerni i powiększania światła. Gdy nauczył się już wszystkiego, zaczęły pojawiać się kolejne kryształy uczące kolejnych sposobów. „Kiedy to minie w całości?” – zapytał jednego z nich. „Nie wiem – odpowiedział nowy nauczyciel, tym razem w trzech czwartych jasny kryształ – ale warto iść tą drogą dalej, krok za krokiem.” W kolejnych latach spotykał coraz więcej podobnych sobie kryształów i z radością patrzył, aż sam lśni coraz bardziej. Czerń malała do pewnego momentu, aż przestała… Wydawało się, że coś nie działa, że wszystko się powtarza, czerni ubywa po to, by za chwilę z powrotem pojawić się od nowa i tak w kółko. Jakby poziom tej czerni był stały, mimo nowych nauk, nowych działań. „Jak to, czyli jednak wszyscy przewodnicy kłamali?” – złościł się. Nie potrafił zrozumieć…
Zdemotywowany któregoś dnia przeczytał słowa: „Niektóre czernie znikają same, gdy po prostu pozwalasz im być. Inne trzeba pokochać i zobaczyć ich bogactwo.” I wszystko stało się jasne. Wtedy przestał szukać.
Niezależnie od etapu, na którym jesteś – zapraszam do eksploracji siebie poprzez pogłębianie samoświadomości